Zimbabwe i Zambia – Mosi-oa-Tunya czyli Wodospady Wiktorii

Mosi-oa-Tunya. Victoria Falls. Wodospady Wiktorii.

Zaliczane do 7 naturalnych cudów świata i jednej z największych atrakcji Afryki. 

Dość leniwa, tworząca miejscami ogromne rozlewiska rzeka Zambezi płynie przez Czarny Ląd na wschód. Przez ponad 2 i pół tysiąca kilometrów ogrom wody pcha się w kierunku Oceanu Indyjskiego, po drodze tworząc przyrodnicze arcydzieło. 

Przez lokalną ludność nazywany jest Mosi-oa-Tunya, co w języku Kololo oznacza “dym, który grzmi”. Ogromne masy wody spadające z ponad stu merów w dół rozbijają się na cząsteczki, które siłą uderzenia wyrzucane są w górę, tworząc hałaśliwą mgłę.  

 

Ciągły deszcz

Drobinki wody wzbijają się na wysokość ponad 300 metrów i doskonale widoczne są z odległości nawet 50 km. 

Nad wodospadami tworzą się chmury, z nich skrapla się deszcz. I tak nieprzerwanie trwa ten cykl od 150 milionów lat, gdy Ziemia pękła w tym miejscu. 

Ciągły deszcz, a w niektórych miejscach ulewy sprawiają, że rosną tu lasy deszczowe. Wiecznie zielone wzgórza i doliny tworzą malowniczy jakże niecharakterystyczny afrykański krajobraz. 

Dla świata zachodniego odkrył go szkocki badacz i misjonarz. W 1855 roku David Livingsone płynął rzeką Zambezi, gdy nagle jego oczom ukazał się ten zachwycający widok. Nazwał je na cześć królowej brytyjskiej – Wodospadami Wiktorii. 

Najpopularniejszy na świecie wodospad Niagara na granicy Kanady i Stanów Zjednoczonych jest o połowę mniejszy.  Ten jest uznawany za jeden z najpiękniejszych i największych, bo rozlewa się na szerokości niemal dwóch kilometrów. 

Stalowy most, wiszący nad przepaścią na wysokości 128 metrów stanowi przejście graniczne pomiędzy Zambią a Zimbabwe. Pewnie najpiękniejsze na świecie. Który strażnik nie chciałby strzec takiej granicy? W bezpiecznej jednak odległości, nie narażając się na zmoczenie ubrania. 

Podchodząc jednak bliżej do wodospadów trzeba liczyć się z prawdziwą ulewą. Choć to słowo nie oddaje tego zjawiska. Woda spada z góry, wciska się z dołu i każdego boku jednocześnie, zalewając nawet oczy.

Elephant Caffe

Wracamy jednak do Zambii spotkać się ze słoniami. Elephant Caffe jest podobno jedyną pięciogwiazdkową restauracją w całym kraju. Prócz dobrej kuchni ich atrakcją są biegające po ogrodzie… słonie. 

W Parku narodowym Mosi-oa-Tunya jest jeszcze jedna atrakcja, której nie można odpuścić.

Białe nosorożce

By je zobaczyć trzeba wyruszyć o świecie. Tym razem już bez zatrzymywania się przy stadach gnu. Nie ma czasu na podziwianie pasących się zebr. Nie zatrzymają nas guźce skubiące trawę na kolanach. Cel jest jeden. Spotkanie oko w oko z potężnym nosorożcem. 

Tym razem prowadzą nas nie przewodnicy, ale strażnicy parku. Uzbrojeni po zęby stanowią ochronę turystów, którzy chcą spojrzeć w oczy temu zagrożonemu gatunkowi. 

Nosorożce białe, wcale nie są białe. Są jednak może nieco jaśniejsze od swych czarnych kuzynów, na pewno zdecydowanie większe i niestety mniej liczne. Nazywane są szerokopyskimi, bo jedzą głównie trawę i w takiej pozycji najczęściej można je zastać. 

Białe są unikatowe. To gatunek zagrożony wyginięciem. Wszystko przez zabobony związane z ich podwójnym rogiem. Rozpowszechnione, szczególnie w Chinach, wierzenie, że sproszkowany róg tego olbrzyma jest lekiem na wiele chorób, ale przede wszystkim na potencję spowodował niemal doszczętne wytrzebienie tego gatunku. Rogowy proszek kosztuje więcej niż złoto tej samej wagi. 

Naukowo kompletnie nieuzasadniony wymysł niestety do dziś ma się w Azji całkiem dobrze, a skutkuje nielegalnymi polowaniami w Afryce.